sobota, 19 kwietnia 2014

Sasori/Deidara - Hijo de la luna.

Pokój. Biały. Nieskazitelny, jak w szpitalu, jak w psychiatryku. Obok równie białe łóżko, pewnie niewygodne. Nie wiem, ja tego nie odczuwam. Kucam przy nim, wraz ze mną Itachi. Nie wiem, co zrobić, moja blada twarz nie wyraża żadnych emocji. Unoszę głowę, pusty wzrok pada na ciebie. Na blond istotę. Podchodzisz, na twoich ustach gości pełen wariacji uśmiech. Uchylasz delikatnie głowę, wyciągasz dłoń. Kilka ruchów, odrzucasz włosy. Cofasz się. Spojrzałem na ciebie, być może leciutko się uśmiechnąłem. W ciszy patrzyliśmy sobie w oczy, dopóki z pełną stanowczością nie ruszyłeś do przodu. Stanąłeś nade mną, pochyliłeś się, a z twoich pięknych ust ciekły obraźliwe słowa. Krzyczałeś, jak bardzo mnie nienawidzisz, jaki jestem pusty, nieczuły, chamski. Poczułem się odrzucony. Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś, że mnie tak nienawidzisz? Nie musiałeś się na mnie skazywać. Powoli wstałem i stanąłem naprzeciw ciebie. Umilkłeś, twój wzrok stał się niepewny. Ściągnąłem płaszcz, odsunąłem rękę z nim na bok i puściłem. Upadł z cichym szelestem na podłogę. Błysk w oku, stanąłeś w pozycji bojowej. Zrobiłem to samo. Natarłeś, lecz ja szybko pozbyłem się twojej  woli walki, łapiąc za talię i przewracając na łóżko.

Na spokojnie podaję ci twój płaszcz. Bierzesz go.. Nie. Wyrywasz, po czym wkładasz na siebie. Nie wiem, czemu tak patrzysz, ja stoję spokojnie. Podchodzisz, poprawiasz kołnierz, wiem, że chcesz mi nawciskać.

Moja dłoń ląduje na twym policzku z nieprzyjemnym odgłosem. Odwróciłeś gwałtownie głowę, uchyliłeś usta, patrzyłeś na mnie z niedowierzaniem. Odwróciłem się i odszedłem. Chciałeś mnie złapać. Powstrzymałeś się.

Nie wiem, co ty w tym widzisz. Przyglądam się, jak chowasz dłonie pod płaszcz. Za chwile je wyjmujesz, na jednej stoi ulepiony z gliny ptak. Twierdzisz, że sztuka jest chwilą, więc kładę na nim delikatnie dłoń, po czym go zgniatam. Znów jest nic nie wartą kupą gliny. Rozszerzyłeś oczy, spoglądasz na to. Po chwili na mnie. Twoja twarz nabiera morderczego wyrazu. Chciałbyś mi coś za to zrobić, zabić nawet. Nie ruszyłeś się. Odszedłem, nie zrozumiem twej ulotnej sztuki.

Siedząc w swojej pracowni przyglądam się pierwszej marionetce. Podniosłem jej dłoń, przyglądając się uważnie. Takie delikatne ruchy, zgięcie jej jak u zawodowej baletnicy.. Puściłem ją, przybliżyłem do twarzy. Nadal bez emocji. Ona nawet jej nie ma. Patrzę jej w oczy. Nie, nie mogę, ona nie ma oczu. Dosiadłeś się od mnie. Zaraz odwróciłeś jej dłoń. Ona jest delikatna, nie możesz jej dotykać! Złapałem cię mocno za nadgarstek i szarpnąłem. Łup! Moja ręka drugi raz w tym dniu wylądowała na twoim policzku. Jak się z tym czujesz? Widziałem łzy w twoich oczach, dłonią zakrywałeś czerwony policzek. Deidara, zrozum. To moja sztuka. Tylko ja ją mogę dotykać. Odszedłeś. Ponownie poczułem się dziwnie.

Ta cisza była nie do zniesienia. Leżałem na podłodze. Gdzie jesteś? Tęsknota. Zamykam oczy. Czy to twoje kroki? Podchodzisz cicho, z wahaniem. Kucasz. Bierzesz delikatnie moją dłoń. Czemu? W głębi czuję, że to ja powinienem tak postąpić względem ciebie. Zabrałem gwałtownie swoją dłoń. Chciałeś ją pocałować? Czemu? Odsuwasz się. Nadal ten przepraszający wzrok, jakbym był władcą. Jestem władcą. Marionetek, ale nie twoim. Chwilę na mnie patrzyłeś, po czym się poderwałeś i uciekłeś z pokoju. Patrzyłem na ciebie obojętnie.

W moje dłonie ponownie dostała się ta sama marionetka. Przekręciłem jej nienaturalnie nogę. Dla niej to normalne. Znudziła mi się. Odsunąłem jej dłoń i rzuciłem nią na ziemię. Jest delikatna, jednak ja znam o wiele delikatniejszą istotę. Zostawiłem ją, marionetka leżała na podłodze. Nie poruszy się. Odszedłem.

Byłeś zbyt zainteresowany swoją anatomią. Nie przeszkadzałem ci. Porównywałeś się do tej lalki, spoglądałeś to na nią, to na siebie, na jej rękę, na swoją.. Złapałeś ją w obie dłonie i przyglądałeś się z zainteresowaniem. Wtedy coś mnie tknęło. Wszedłem do pokoju. Do ciebie. Złapałem twój nadgarstek i podniosłem. Spojrzałeś na mnie zaskoczony. Nic nie powiedziałem, wyrwałem ci tą już nic nie wartą marionetkę i zamachnąłem się w przypływie impulsu. Dłoń zetknęła się z twoim policzkiem. Trzeci raz. Cofnąłeś się pod wpływem uderzenia, ale nie odszedłeś. Stałeś przede mną i wyciągałeś dłonie, niemo prosząc, bym zrobił z tobą to, co ze swoimi marionetkami. Byśmy stali się jednością. Pochyliłeś z pokorą głowę. Zgodziłem się, odrzucając marionetkę, którą trzymałem, w głąb pomieszczenia. Wyciągnąłem ręce, przejechałem opuszkami palców delikatnie, leciutko po twoich. Nicie czakry się połączyły. Odsunąłem się o dwa kroki, unosząc dłonie. Twoje powtarzały te ruchy. Obróciłem tobą jak baletnicą, jednak ty byłeś piękniejszy. Twoje ręce, razem z moimi, opadły. Odwróciłem się i stanąłem za tobą. Znów połączenie, znów jedność. Uniosłem dłoń, twoja się uniosła. Rozłożyłem ramiona. Jak lalce. W końcu chciałeś się tak poczuć. Uniosły się i opadły. Wysunęły do przodu. I w dół. Wisiały. Czułeś się tak, jak chciałeś? Jak to było wejść w czyjeś posiadanie? Ramiona opadły, głowa także. Przedstawienie. Znów wziąłem cię w posiadanie, piruet, bojowa poza. Wyglądałeś, jakbyś chciał mnie zaatakować. Gwałtownie cofnąłem dłoń. Upadłeś. Opuściłem ją i czekałem, aż wstaniesz.  Nie rób tego..

Ale jednak wstałeś.  Poprawiłeś płaszcz. Zepsułeś to. Lalki same się nie ruszają. Dlaczego wstałeś? Znów dłoń obijająca się o twój policzek. Odsunąłeś się, jednak zostałeś. Nie krzyczysz. Odwracam się do ciebie plecami. Skupienie, krzyżuję dłonie na klatce piersiowej, unoszę ponad ramiona. Złapałem cię. Delikatnie do siebie przyciągam. Idealne ruchy dłońmi, pełna synchronizacja. Przybliżasz się. Bliżej, bliżej.. Czuję twoje ciepło. Prostuję swoje dłonie, ty krzyżujesz swoje. Przytulasz mnie. Czy jesteś szczęśliwy? Przecież wiem, że zawsze chciałeś to zrobić.. Powoli się obróciłem. Zacisnąłem dłonie na twoim płaszczu. Rozpiąłem go. Nie stawiałeś oporu. Zsunąłem go z twych ramion. Nasze twarze dzieliły milimetry. To samo zrobiłem ze swoim płaszczem. Po chwili leżał obok twojego. Położyłeś się na nich. Złapałem  twoje nadgarstki, usiadłem na biodrach. Nie uciekniesz. Pochyliłem się i mocno, drapieżnie cię pocałowałem. Doszło do tego. Kochaliśmy się wolno i z uczuciem, nie zważając na nic. Byłeś taki piękny. Twoje roztrzepane włosy, pachnąca szałwią szyja..

Spałeś. Ja zdążyłem się ubrać. Wziąłem swój płaszcz i przykryłem cię nim. Pogłaskałem po włosach i odszedłem.

Była zima. Stałeś naprzeciwko. Uniosłem dłoń, ty obróciłeś głowę, spodziewając się ciosu. Nie nadszedł. Zastąpiłem go pocałunkiem. Zdziwiłeś się. Hijo De La Luna.. Tak brzmiał utwór, przy którym tańczyliśmy koło zamarzniętej rzeki. Nam nie było zimno. Kołysaliśmy się w takt muzyki, słońce zachodziło. Hijo De La Luna.. Do wieczora.

Musieliśmy to zrobić. Użyć twojej sztuki do napaści. Po tym zaskoczyło nas dwóch shinobich. Nie daj się zabić, proszę.. Walczę ze swoim przeciwnikiem. Unik. Unik. Cios. Spoglądam na ciebie. Odepchnąłeś go dłonią. Czemu nie kunaiem? Opadł na chwilę. Spojrzałeś na mnie, a przeciwnik zadał ci śmiertelny cios w serce. Upadłeś. Pokierowały mną emocje. Czy ja je mam? Zabiłem swojego przeciwnika, drugi uciekł. Spokojnie, Deidara. Jesteś blady. Oczy nie błyszczą jak dawniej. Ale znów będziemy jednością. Nitki czakry łączą mnie z tobą. Podnosisz się. Głowa opada na bok, ramiona bezwładnie wiszą, wyciągam je sam ku sobie. Bo to ja tobą steruję. To już nie ty. Łapię cię za talię.

Hijo De La Luna.. Tańczę z trupem. Deidara, pamiętaj. Kocham cię. Wyglądasz jakbyś spał. Zapamiętaj nasz pierwszy taniec w śniegu.. Śnieg. Kładę cię na nim delikatnie, łapię za rękę. Nachylam się. Kocham. Składam na twym zimnym policzku wilgotny pocałunek. Prostuję się.

Odchodzę, odchodzę, odchodzę..

                Pierwszy raz od kilkudziesięciu lat płakałem, Deidara. To przez ciebie, mimo to twarz jest niewzruszona.

Hijo De La Luna..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz