Ciemność. Wyłaniająca się stamtąd nie zbyt ładna twarz. Z rozszerzonymi oczyma bez źrenic, świecących swoją pustką. Psychopatyczny uśmiech ociekający krwią. Zbliża się. I nagły pisk. Pisk tak ogłuszający, przemieniający się w złowrogi rechot. Mashiro, blondynek o brązowych oczach, pada. Zatyka uszy. Nie chce tego słyszeć. Nie chce! On.. On..
Obudził się, zalany zimnym potem. Koszulka się kleiła do jego ciała. Spojrzał na śpiącego obok Takeru. Dlaczego przyśnił mu się on w tak odrażającej odsłonie? Nie. Takeru by go nie skrzywdził.. W żaden sposób.. A co, jeżeli to było ostrzeżenie? Zamknął oczy, starając sobie przypomnieć obraz z tamtego snu. Jakieś szczegóły. Godzinę chociaż. Jest zegar. Mashiro bardziej wytężył wzrok pod zamkniętymi powiekami. Godzina 3:33.. W tym momencie usłyszał za sobą śmiech. Gwałtownie się poderwał i odruchowo spojrzał na zegarek. 3:32.. Rzucił się do drzwi. Zamknięte. Takeru powoli wstawał, a z jego krtani wydobył się inny, nie tak słodki, jak do tej pory dla blondynka głos. Tylko grubyi chrapliwy.
-Nigdzie nie uciekniesz, zabawę będziemy mieli świetną..
Mashiro nerwowo pomyślał o dzieciach. Nie płaczą. Mogłyby płakać, może by wyrwały Takeru z tego stanu! Rozryczał się. Gorzkie łzy spływały po gorących i zaróżowionych policzkach.
-I-Iie.. Zostaw..!
Załkał, zasłaniając się rękoma. To nic nie dało. Takeru zacisnął dłonie na blond włosach i pociągnął do siebie.
Jedyne, co pamiętał, to ból. Ból i upokorzenie, jakiego w życiu nie doznał. Nie płakał. Dusił to cierpienie w sobie. Nie krzyczał. Nie chciał dać Takeru tej satysfakcji. Tłumił wszelkie uczucia i emocje głęboko w sercu, raniąc je. Przekuwając na wylot, jakby wbijano w nie sztylety.
Obudził się w czerwonej kałuży. Zakrwawiona woda. Był nagi. Zadrżał, było mu zimno. Chciał się podnieść. Chciał stąd odejść. Chciał uniknąć Takeru. Ale nie mógł. Ten ból, wydobywający się zewsząd.. Ślady pazurów na placach. Dziwne, wyryte wzory. A najgorszy ból sprawiało ociekające krwią wnętrze. Tak rozszarpane.. Mashiro miał siłę tylko do tego, by unieść i przekręcić głowę. Zauważył na ramieniu wycięty napis „To moje. T.” I wtedy..
Światło zgasło. Głowa opadła. Nie oddychał.
Przed oczyma majaczyło mu światło. Słyszał dźwięk karetki i krzyczących coś ludzi w białych kitlach. Było zimno. Nagle nawet zrobiło się ciemno. Później nienaturalnie biało. Szpital? Ale.. Ale jemu przecież nic nie jest.. A jednak jest.
Leżał w łóżku szpitalnym, pachnącym chemikaliami. Jeszcze nie wydobrzał. Gdy nagle się wzdrygnął. Te czarne włosy, blada cera.. Nie pomyślał, że to ktoś inny. Wyglądał jak Takeru wtedy, przez co chłopak.. Zemdlał.
Gdy się rozbudzał, już po kilku godzinach, uchylił delikatnie powieki. Żeby chociaż trochę coś ujrzeć. I zobaczył. Tą samą osobę, przez którą zemdlał. To była jednak zupełnie inna osoba. Dziwna..
-Doktorze Arimura, ordynator wspominał, że pański wygląd może wywoływać u niektórych pacjentów niemiłe wspomnienia..
Rozległ się przesłodzony, kobiecy głos.
-Szczególnie, jeżeli to są geje..
Burknęła, spoglądając nie zbyt mile na blondyna. Odwróciła się i zaczęła odchodzić, kręcąc lekko tyłkiem, obciśniętym białą spódniczką. Czarnowłosy na to nie zwrócił uwagi. Wargi Mashiro wygięły się w wrednym uśmiechu. Nieważne, z kim tamta pielęgniarka konkurowała o względy tego mężczyzny, i tak przegra. Ryutaro siadł na białym, metalowym stołku, który podsunął. Oparł łokcie o uda, a na splecionych palcach podbródek. Spojrzał na blondynka tymi oczyma, w których można było utonąć.
-Jak się czujesz?
Padło pytanie, zadane czystym, głębokim i melodyjnym głosem. Mashiro pokiwał głową, że czuje się dobrze. Doktor przesunął spojrzenie na tabliczkę, wiszącą na barierce łóżka.
-Mashiro Wataame.. Lat 25.. Jak widzisz, nazywam się Ryutaro Arimura. Będę odpowiedzialny za to, by twoja psychika powróciła do normy. Zajmuję się tu psychologią. Będę cię leczył.
Wymruczał. Po czym się podniósł i odszedł. W ciszy. Mashiro jeszcze przez długi czas patrzył w drzwi. Ryutaro Arimura.. Serce mu szybciej zabiło. Jeśli do tej chwili nie wierzył w coś takiego, jak miłość od pierwszego wejrzenia, tym razem to odczuł. Na własnej skórze. Z westchnięciem opadł na łóżko. Nic nie wiedział o swoim doktorze.. I nagle poczuł nieopisany smutek. Co, jeśli on nawet nie leci na chłopaków..?
Minęły już dwa miesiące. Mashiro czuł się dobrze zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Siedział za swoimi synami. Dobrze, że przez czas jego nieobecności nic im się nie przytrafiło. Że były pod odpowiednią opieką. Gdy rozległ się niespodziewany dzwonek do drzwi. Położył Takanoriego do łóżeczka i poszedł otworzyć. W drzwiach stał nie kto inny, jak sam Ryutaro. Spotkali się.. Arimura przyszedł po raz pierwszy nie w służbowej sprawie.
-Panie doktorze..
-Nie. Jestem Ryutaro, mówiłem ci już.
-Może wejdziesz?
Wszedł. Nagle przybiegł Miku. Zaczął się pytać, czy to jego nowy tata. Czarnowłosy spojrzał na blondynka, którego oczy posmutniały.
-Tak. Jestem twoim nowym tatą.
Odpowiedział. Oczy Wataame automatycznie się uszczęśliwiły jak i zdziwiły.
-Miku, zostawisz nas samych?
Chłopiec kiwnął główką i podbiegł w stronę pokoju. Obydwoje jeszcze chwilę patrzyli za dzieckiem, po czym przesunęli oczy ku sobie. Czarne, wiecznie zgaszone oczy i brązowe, pytające z nutką szczęścia. Wiedzieli o sobie wystarczająco dużo. Nie musieli o nic pytać, nie musieli czekać. Blondynek rzucił się w ramiona Ryutaro, nieśmiało ucałował jego blade wargi.
-Kocham cię..
Szepnął. Oboje już wiedzieli, że nie potrzebuje na to odpowiedzi. Słowa są zbędne, a cisza to ugoda. Ugoda na wszystko, co ich może spotkać. Byle być razem. Byle się kochać. Czuć bezpiecznie w ramionach drugiej osoby. Bo miłość przychodzi niespodziewanie. Oni tego doświadczyli. Jeden już gotowy się poświęcić, by utorować drogę drugiej, by jej było dobrze.
„Miłość zwycięża, nieważne, w jakich sercach kwitnie, nieważnie, kiedy się objawia. Najważniejsze, że jest.”
A oni? Do tej pory żyją szczęśliwie. Ryutaro jest spokojny. Umie obronić rodzinę. A Mashiro naprawdę jest szczęśliwy..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz