sobota, 24 maja 2014

Azis/Sasori/Deidara - Co.

Siedział rozwalony na sofie rozmyślając nad różnymi bzdurami jak to miał w zwyczaju każdego dnia. W głowie krążyła mu ciągle jedna noc, której nie mógł wymazać z pamięci. Jak mógł być aż tak głupi ? Wstał pośpiesznie i podszedł do otwartego okna, podmuch zimnego wiatru i tak nie oczyścił mu myśli. Zrobił straszną rzecz. Wyjrzał przez okno i widząc rozchichraną, szczęśliwą parę a o mało z niego nie wyleciał. Wrócił to swojej męczeńskiej kanapy i usiadł chowając twarz w dłoniach. Stukot obcasów rozniósł się po korytarzu, jego serce zabiło mocniej. Było to tak znajome, że dreszcze przechodziły jeden z drugim. Kroki były coraz bliżej. Modlił się aby to była tylko jego wyobraźnia.
- Biszkopciku co Ci jest ? - owa zmora, której nie chciał widzieć podeszła do niego nachylając się nad nim.
- Spadaj - burknął niewyraźnie i machnął ręką chcąc pozbyć się wszystkiego wokół. Gdyby miał tylko zdolności nadprzyrodzone...Nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Poszedł sobie? Raczej nie, słyszałby te jego przeklęte buciory. Spojrzał w górę i ujrzał rząd białych, wyszczerzonych zębów kontrastujących z pomarańczową przesadnie skórą. - Mówiłem spadaj - dodał z naciskiem na ostatnie słowo.
- Ani mi się śni - odpowiedział Azis, zmora przedwczorajszej nocy - Kotuś nie możesz tak mówić - jego przesłodzony głos aż wżerał się w ściany. Usiadł na nim okrakiem i zapoznał się z natychmiastowym sprzeciwem.
- Złaź ze mnie..ty... Ty pierdolony zboczeńcu - chciał go zepchnąć, ale no cóż, Azis wiedział jak doczepić się doszczętnie.
- Lubisz to.. - mruknął do niego przejeżdżając językiem po jego szyi. Saso zaczął wierzgać rękoma na wszystkie strony, ale to i tak nie poskutkowało. Gdyby widział to Dei, to byłby koniec. Mógł wtedy nie pić, do niczego by nie doszło i to w dodatku z takim transem. Makijaż, szpile, naoliwiona i pomarańczowa skóra, wyeksponowany tyłek w ciasnych spodenkach. Jak on wtedy mógł dać się uwieść?!
- Zabije Cię - wycedził przez zaciśnięte zęby, ale Azisa to motywowało jeszcze bardziej. Jedną rękę włożył pod jego koszulkę, co wywołało falę negatywnych emocji.
- Cieszę się - usłyszał w odpowiedzi, ale nie zdążył zareagować, bo owy trans wpił się w jego usta jak Saso w alkohol. Nie miał już siły protestować. Obiecał sobie, że to będzie ostatni raz jak na to pozwoli a potem ucieknie razem z Deim najlepiej na inny kontynent. Z dala od tego napaleńca.
- CO TU SIĘ DZIEJE ?! - usłyszał wrzask znajomej osoby. Tą osoba był nie kto inny jak Dei. Stał tak z rozdziawioną gębą ciskając morderczym spojrzeniem w nich obu. Saso zebrał w sobie resztki siły i wykorzystał dekoncentrację Azisa. Zepchnął go z siebie tak, że jeden z obcasów transa się połamał.
- Ten idiota rzucił się na mnie ! - rzucił oskarżycielsko, mając nadzieję, że blond czupryna mu uwierzy. Mina Dei'a nie wyrażała zupełnie nic. Podszedł najzywczajniej na świecie do żyjącej i gadającej pomarańczy. Napluł mu w twarz i odwrócił się z takim impetem, że "niechcący" złamał Azisowi drugiego obcasa. Wyszedł na zewnątrz i nie minęło pól minut jak Saso stanął przy nim.
- Mówię prawdę ! - krzyknął tak głośno, że w sąsiednim mieście na pewno było go słychać.
- Wiem jaki on jest - mruknął Dei i pocałował go szybko aby ten nie mógł już nic powiedzieć.
Czyli jednak mu uwierzył. Kamień spadł mu z serca, że chociaż on jedyny go rozumie.  


Btw, dzięgi, Śmietango. To opowiadanie takie cudne. ;__;